Strony

piątek, 17 stycznia 2025

K-Bar Piękna

Ostatnia wizyta w restauracji koreańskiej ubiegłego roku. Wybór padł na K-bar piękna. Lokal położony w bliskiej odległości od Marcello, gdzie serwują wyśmienite drinki, smaczna pizze oraz ravioli oraz naszego hotelu, gdzie wraz z Pauliną zatrzymałyśmy podczas wspólnego weekendu w Warszawie.
Na początek zdecydowałam się na kimchi jjiagae. Danie, które bardzo lubię i chętnie zamawiam. To nie do końca było udana pozycja. Smaczna, nie zaprzeczę ale to nie był ten smak. Smakowała jak ostry kapuśniak. Jakby do garnka nalano za dużo wody i wyszła rozwodniona. Banchany na które składały się algi oraz kalarepa oraz ryż bez zarzutu.
Paulina skusiła się na yellow KFC chicken. Kurczak soczysty, idealnie chrupiący a za sprawą lepkiego sosu odpowiednio słodki. Ryż kleisty, kimchi idealne. Nie za ostre ani nie za kwaśne.
Na przystawkę do dzielenia zamówiłyśmy pajeon. Chrupiący, aromatyczny z dużą ilością kimchi. Nie za tłusty ani nie namoknięty olejem.
Bulgogi kimabap to druga przystawka, której nie mogłyśmy sobie odmówić. Duża rolka wypełniona po brzegi delikatnym mięsem wołowym oraz chrupiącymi warzywami. Plus za bardzo smaczny ryż. Do picia każda z nas zamówiła lemoniadę. Zimne, orzeźwiające z wyczuwalną owocową nutą.
Lokal zupełnie nie w moim guście. Było ładnie, surowo z neonami. Na ścianie przepiękne murale. Klimat przypominał stare bary w Berlnie albo Szanghaju. Nie słodko-pierdząco jak w lokalach do których często chodzę. Za to meble rodem z PRL-u, ciekawe chociaż żywcem wyciągnięte z mieszkania od ulubionej cioci. Nieco głośno za sprawą lecącego z głośników techno. Miła oraz pomocna obsługa, dbająca o klienta. Chciałabym więcej miejsc z taką obsługą kelnerską. Jeśli poprawią kimchu jiaga to byłabym częstszym gościem. Niestety nie mogę powiedzieć ile kosztowały poszczególne zamówione pozycje, ponieważ zgubiłam rachunek. Wyciąg z banku podpowiada, że za całość zapłaciłam 165 złotych, co wydaje się normalną ceną jak za obiad w koreańskiej restauracji.

ClaudiaMorningstar

sobota, 21 grudnia 2024

Smaczny Targ w Katowicach: Festiwal Azjatycki, Festiwal Kawy i Czekolady, Festiwal Piwa, Wina i Trunków rzemieślniczych, Sakura Festiwal Japoński

Wycieczka do Katowic to praktycznie całodzienna wyprawa. Dlatego przed seansem Zła nie ma zaplanowałam odwiedzić Smaczny Targ w Katowicach: Festiwal Azjatycki, Festiwal Kawy i Czekolady, Festiwal Piwa, Wina i Trunków rzemieślniczych, Sakura Festiwal Japoński. Wiadomo było trzeba coś zjeść, moim zdaniem nieprzyjemnie się odpoczywa, gdy burczy w brzuchu. Bilety na to wydarzenie kosztowały 13 złotych oraz kupiłam je wcześniej on-line. Można było je także kupić stacjonarnie, ale były one droższe. Zdziwiło mnie to, ponieważ wszystkie tego typu festiwale na których byłam zawsze były darmowe. Impreza odbywała się w Międzynarodowym Centrum Kongresowym, więc odwiedzający nie musieli się martwić o niepogodę. Nie trzeba było się martwić o kurtki, ponieważ została udostępniona szatnia. 
Na początku postanowiłam zobaczyć co poszczególne stoiska oferują. Stanowisko serwujące okonomiyaki prezentowało się na pierwszy rzut oka "okey" ale po zobaczeniu finalnego produktu nie zdecydowałam się na te placki. Wyglądały słabo, podstawa potrawy bardziej przypominała spód na pizze oraz brakowało mi majonezu Kewpie. Za to góra polana była czymś co przypominało musztardę. Najlepsze okonomiyaki w Polsce serwuje Yaki Kingu. Bardzo żałowałam, że ich nie było.
Take a bowl zdecydowanie polecam omijać szerokim łukiem. Jedzenie wyjątkowo niesmaczne a kucharz najwidoczniej nie ma zielonego pojęcia o koreańskiej kuchni. Na tegorocznym Food Fest skusiłam się na dwie pozycje i obie były niejadalne. Najgorzej prezentował się ryż, który był po prostu twardy. Obsługa też pozostawia wiele do życzenia.
Wybór był dość spory. Odwiedzający Smaczny Targ mogli próbować dań z różnych kuchni świata. Niestety większość potraw było wcześniej przygotowanych i leżały one na stołach. Szkoda, bo przecież było zaplecze na elektryczne grille czy parniki. Jedzenie najświeższe jest najsmaczniejsze. Taki zabieg sprawiał, że jedzenie było zimne, niechrupkie i nie prezentowało się najlepiej.
Strefa gdzie można było kupić "pamiątki" była różnorodna. Oprócz tanich chińskich gadżetów czy ubrań znalazły się prawdziwe perełki z rękodziełem. Ładne grafiki czy biżuteria hand made cieszyły oko. Dla fanów Pokemon, które od pewnego czasu przeżywają drugą młodość były maskotki oraz karty. Duży wybór japońskich słodkości,  zupek koreańskich i azjatyckiego alkoholu. Ceny wyże niż w sklepach internetowych ale jeśli zależało Wam na produkcie od ręki to zakupy na takim targu to dobry wybór. Od siebie dodam, że KitKat to dobra opcja dla osób, która uwielbiają słodkie. Aktualnie wersja o smaku pomarańczowym jest moją ulubioną.
Bao (27zł) to zdecydowanie strzał w kolano. Wersja z kimchi zawierała niewielką ilość fermentowanych warzyw, szarpanego mięsa, majonezu i ostrego sosu. Połączenie smakowało nijako. Niestety sama "bułka" zimna, płaska, niewyrośnięta, produkt kupny, który został wyciągnięty z plastikowego papieru. Pamiętam jak wieki temu byłam w Naszym Bao. Ideał, którego już nie nigdy nie zjemy, ponieważ lokal już od kilku lat nie istnieje. Bardzo nad tym ubolewam.
Kolejnym bao (20zł) na którym się zdecydowałam było to z mięsem. Drugie olbrzymie rozczarowanie. Będąc w Japonii jadłam je raz dziennie w formie szybkiej przekąski. Było gorące, miękkie z dużą ilością soczystego mięsnego nadzienia. Tutaj natomiast bułeczka była twarda, a farsz suchy. Było go także tyle co na lekarstwo. W najmniejszym stopniu nie zaspokoiłam głodu. Nie wspominając o tym, że była ona zimna. Dlaczego? Nie wiem. Podejrzewam, że właściciele stoiska chcieli zaoszczędzić na czasie i postanowili wszystko przygotować wcześniej.
Kolejną pozycją na którą się zdecydowałam to duży summer rolls z krewetką. I tak jak jestem wielką przeciwniczką wyrzucania jedzenia do kosza, to tak ta niesmażona sajgonka po dwóch gryzach wylądowała w koszu. Tego na serio nie dało się zjeść. Było mdłe, z okropnym posmakiem jakiegoś zioła. Krewetki tyle co kot na płakał. Wewnątrz królował suchy makaron ryżowy. Nawet sos nie pomógł. Miałam wielkie nadzieje odnośnie tej pozycji, jak widać zbyt wielkie.
Po wyjątkowo słabym jedzeniu postanowiłam udać się na część z alkoholami. W tym roku swoje stoisko miał Anders Browar, który samodzielnie warzy swoje piwo w Sycowie. Wybór padł na zestaw testowy (30zł/8*100ml). Lubię takie rozwiązania, bo jeśli nie macie swojego ulubionego piwa i nie wiecie co Wam zasmakuje to możecie popróbować nowych smaków. Mi najbardziej smakował numer 4, który nie był ani za słodki ani za gorzki. Dobrze wyważony smak.
Pastel de nata od Bom Dia to było najlepsze stoisko z jedzeniem tego wydarzenia. Jako fanka borówek zdecydowałam się na nieklasyczna wersję tego portugalskiego wypieku. Delikatny budyń, chrupiące ciasto a całość przełamana owocami. Aż żałuje, że kupiłam tylko jedną na wynos bo było fenomenalne. Jeśli będziecie kiedyś w Krakowie to skuście się na klasyczną lub nie babeczkę. Albo lepiej skomponujcie własny zestaw składający się z różnych wersji. Nie zawiedziecie się na pewno. Mi dalej ślinka leci na myśl o nich.

Niestety nie mogę polecić tegorocznych targów. Jedzenie było co najmniej rozczarowujące. Może w przyszłym roku się poprawią. Mam taką cichą nadzieję, bo w tym roku wydałam około 150 złotych a wyszłam głodna i musiałam zjeść ciepły posiłek w innym miejscu. Szkoda, na prawdę szkoda. 

ClaudiaMorningstar

czwartek, 12 grudnia 2024

Zła nie ma

W polskich kinach niezwykle rzadko puszczane są azjatyckie filmy. Gdy mam ochotę na zobaczenie japońskiego tytułu zdecydowanie wybieram małe kina studyjne niż wielkie sieci kin. Powód jest prosty. To właśnie one skupiają sią na pozycjach, których raczej nie zobaczymy w sieciówkach. Najbliższe mnie tego typu kino znajduje się w Katowicach. Mieści się w ścisłym centrum, na rynku, więc nie ma problemu z dojazdem. Jest niewielkie, ma kilka sal kinowych, kawiarenkę. Za bilet normalny zapłacimy 21 złotych co jest niewątpliwą konkurencją dla np. Heliosa, gdzie weekendowy bilet kosztuje prawie 27 złotych.
Opis dystrybutora kina: Takumi (Hitoshi Omika) mieszka w lesie niedaleko Tokio i opiekuje się córką Haną (Ryô Nishikawa). Codzienny rytm społeczności zaburza przyjazd przedstawicieli korporacji, którzy na polanie odwiedzanej przez jelenie chcą zrobić nowoczesny przyczółek glampingowy, oferujący mieszczuchom biwakowanie w ekskluzywnych warunkach. Opór lokalnej społeczności jest spokojny, ale stanowczy. A im dalej w las, tym więcej pojawia się wątpliwości. 
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to niezwykłe czyste ubranie głównego bohatera. Wygląda jakby pracował w biurze a nie na tartaku. Mężczyzna mieszka w lesie, rąbie drewno, czerpię wodę z naturalnego źródła a jego strój czy buty są w nienagannym stanie. Bez opiłków drewna, kurzu, czy błota. Wyglądało to dość nienaturalnie. I nie pasujące do miejsca gdzie rozgrywa się akcja. Sam film prowadzony jest w żółwim tempie. Przegadany film, bez nagłych zwrotów akcji. Prosta fabuła. Nieco filozoficzna poszukująca odpowiedzi na pytanie: "Czy zło istnieje". Reżyser za pomocą kolorów doskonale dzieli ludzi na tych "obcych", którzy przyjechali z propozycją inwestycji a "lokalnych mieszkańców," którzy mieszkają od zawsze w niewielkiej wsi. Możemy podziwiać tutaj przepiękne widoki, majestatyczne góry, surową przyrodę. Zawrotne zakończenie, niejednoznaczne który moim zdaniem jest "z czapy". Jak dla mnie zupełnie niezrozumiałe, przekombinowane i niepasujące do całości filmu. Człowiek długo po seansie zastanawiał się o co chodzi. Być może takie było przesłanie tego tytułu. Aby usiąść i pomyśleć nad nim. Jedno jest pewne. Zła nie ma długo zostanie w mojej pamięci.

ClaudiaMorningstar

poniedziałek, 9 grudnia 2024

Japoński ogród botaniczny w Pradze

Niedawno miałam przyjemność odwiedzenia Pragi. Pogoda dopisywała, więc oprócz tradycyjnych historycznych atrakcji postanowiłyśmy zwiedzić Ogród Botaniczny w Pradze. Wejście nie było szczególnie drogie, ponieważ bilet dla osoby dorosłej kosztował 180kc (przez internet zaoszczędzicie 30kc) a sam ogród jest ogromny. Oprócz ogrodu japońskiego, znajduje się znajduje się różne ogrody tematyczne takie jak angielski, norweski czy wiejski a nawet możemy podziwiać tropikalne rośliny w szklarni. Należy jednak pamiętać, że jeśli zależy nam na konkretnym ogrodzie to musicie obejść cały teren, nie ma możliwości wejścia na konkretny. W wekeend dodatkową atrakcją są występy na żywo.  Za to u samej góry znajduje się bardzo klimatyczna winiarnia z doskonałym winem. Można skusić się na kieliszek albo od razu na całą butelkę. Wnętrze jest klimatyzowane a z tarasu rozprzestrzenia się widok na liczne winorośla. 
Ogród japoński to średniej wielkości placyk. Możemy na nim podziwiać niewielki wodospad, klony japońskie oraz niskie krzewy. Kolor, który króluje w tym ogrodzie to "zielony", nieliczne kwitnące rośliny dodają mu uroku. Brakuje mi tutaj natomiast jeziorka z karpiami koi, które mogłam podziwiać chociażby we wrocławskim ogrodzie. Za każdym razem uważam, że do doskonała "atrakcja" ogrodu. Wielobarwne ryby dodają "koloru" prostemu charakterowi ogrodu.  Szkoda także, że nie ma niewielkiego stoiska przekąskami, zdecydowanie dodałoby to klimatu. 
Co ciekawe odwiedzający mogą podziwiać liczne bonsai. Pierwszy raz spotykam się aby umieścić tego typu aranżacje w ogrodzie. Doskonała okazja aby móc podziwiać je z bliska! Osobiście nie mam ani talentu ani cierpliwości aby zrobić własne drzewko, ale nie ma wielu miejsc, gdzie można je dokładnie pooglądać. Podoba mi się rozwiązanie aby kamienne donice postawić na wysokich stołkach, dzięki temu rozwiązaniu nie trzeba się schylać.

Podsumowując ogród botaniczny w Pradze to na prawdę ciekawe miejsce. Doskonałe miejsce na długi spacer wśród roślinności. Jeśli uważacie, że jest za daleko to możecie odwiedzić jeden z licznych w Polsce. Satomi w Pisarzowicach albo Ogród Japoński we Wrocławiu w sezonie jest doskonałą propozycją na spędzenie czasu na świeżym powietrzu.

ClaudiaMorningstar

sobota, 23 listopada 2024

Test japońskich alkoholi przy zimowej aurze

Niedawno moi rodzice odwiedzili japoński ogród Siruwia mieszczący się w Karpaczu. Oczywiście oprócz podziwianiu licznej roślinności, największej prywatnej w Polsce kolekcji japońskiej broni odwiedzający ogród mają okazję zjeść przekąskę lub napić się herbaty w kawiarence bądź zrobić zakupy w niewielkim ale dobrze wyposażonym sklepiku. Moja mama wiedząc, że jestem fanką alkoholi przywiozła mi dwa różne trunki: Choya Umeshu Extra Years oraz Sake Shochikubai.
Obydwa alkohole znam od dawna, piłam je wielokrotnie. Choya extra years to mój wybór od lat. Przyjemnie słodki bursztynowy likier o 17% zawartości alkoholu. Idealny do picia solo, z dodatkiem lodu albo aby móc robić z nim drinki. Nie za mocny w smaku. Aromatyczny. Jest na prawdę słodki, więc jeżeli lubicie tego typu napoje ten produkt będzie idealnym dla Was wyborem. Pachnie cytrusowo-migdałowo. Zamknięty w masywnej szklanej prostej butelce. W środku pływają kwaśne morele japońskie. Uwaga na środek, ponieważ owoce zawierają pestki a nikt przecież nie chce przymusowo korzystać z usług dentysty. Efektywnie to wygląda. Takie szczegóły cieszą oko. Druga butelka to Sake Shochikubai Kyoto Fushimizu Jitate Jun. Mniejsza, licząca 300 ml wódka ryżowa. Gorzka, mocna w smaku. Moim zdaniem za mocna aby pić ją solo. Dla mnie za wytrawna. Zdecydowanie wole alkohole z kwiatową lub owocową nutą. Nada się do ryb czy owoców morza, raczej nie do deserów. Zdecydowanie nie zostanę fanką. Zwróćcie uwagę na szczegóły. Ta etykieta jest niesamowita, bardzo kolorowa a jednocześnie elegancka. Bogato zdobiona, po prostu śliczna.

Lubicie japońskie alkohole? Który jest Waszym ulubionym?
ClaudiaMorningstar

sobota, 19 października 2024

Mandu, miejsce na najlepsze koreańskie pierogi w Krakowie

Jak pewnie zdążyliście się zorientować uwielbiam kuchnię koreańska. Dobrze przyrządzone jedzenie to coś co lubię. W Krakowie przetestowałam większość miejsc. Na wspólnym wyjeździe z Pauliną przetestowałyśmy dwa miejsca: Pan Kimbab z cudownym kimbabem oraz Mandu o którym więcej przeczytacie w dzisiejszym poście. Niewielki bar z pierogami mieści sią na Starym Kleparzu zaraz obok piekarenki Krusz oraz Oriental Spoon, gdzie możecie zjeść smaczny bibimbap. Lokal jest mały, w środku znajduje się kilka stolików i lodówka z napojami, na ścianach białe kafle, które nadają nieco szpitalny wygląd. Ale w końcu nie przyszliśmy tutaj oceniać wyglądu a zjeść. Ma być czysto i smacznie. W obu przypadkach nie mam nic do zarzucenia. 
Na początek zamówiłyśmy bao, które były fenomenalne. Po zamknięciu NaszeBao nie spotkałam się z miejscem serwującym tak smacznych bułeczek. Były puszyste i delikatne w smaku. Zamówiłyśmy wersję z wieprzowiną z sosem musztardowym (34zł). Soczyste mięsko w dużej ilości to coś co doceniam a sos musztardowy z dodatkiem sosu bbq doskonale pasował do mięsa. Orzeszki ziemne i kolendra to miły akcent, który nadawał daniu głębi.
Jako danie główne zamówiłyśmy 4 rodzaje mandu. Co mi się podobało, że porcję składającą się z 8 sztuk można podzielić na dwie wersje smakowe po 4 sztuki. Dlatego mogłyśmy delektować się różnymi opcjami: Seul mandu, Habak mandu, Kimchi mandu oraz Chicken mayo mandu. Byłam bardzo zadowolona z tego, że każdy rodzaj miał inny kształt. Lubię takie detale. Podobał mi się także sposób podania pierogów w bambusowym parowniku. Powód jest prosty. Moim zdaniem przyjemniej się je gdy danie prezentuje się estetycznie. Ciasto w mandu jest sprężyste, nie za cienkie ani nie za grube. Farsze dobrze dobrawione, z wyczuwalnym smakiem. Nie żałowano ich. Całość bardzo dobrze wypada. Bez problemu można się nimi najeść. Za porcję zapłacimy 24zł bądź 25 zł. Jest to dobra cena jak za lunch na mieście. Do picia obowiązkowo OnLemon gruszkowy oraz rabarbarowy (12zł/sztuka). Chętnie wybrałabym się ponownie na wekeendowy menu, którego niestety nie ma w tygodniu roboczym, a szkoda bo wydaje się być ciekawe.

Byliście kiedyś w Mandu? Jak je oceniacie?
ClaudiaMorningstar

poniedziałek, 7 października 2024

Food Fest 2024

Wieki nie byłam na żadnym zlocie food truck, więc gdy  dowiedziałam się, że zamierzają przyjechać do mojego miasta to po ludzku się ucieszyłam. Wybór wozów był niewielki ale dość różnorodny. Można było zjeść dania kuchni meksykańskiej, węgierskiej, amerykańskiej czy koreańskiej. Zdecydowałam się zamówić jedzenie z Take a bowl i powiem Wam szczerze, że to był błąd. Najpierw bardzo długo czekało się na obsługę, ponieważ prawdopodobnie poszła ona na przerwę, ale zapomniała zostawić informacji ile będzie ona trwała. No ale w końcu udało mi się złożyć zamówienie. Po krótkiej chwili wywołali mój numerek i mogłam przystąpić do jedzenia.
Byłam bardzo głodna dlatego zdecydowałam się na dwie pozycje. Pierwszą z nich był bibimbap (39zł). Twardy ryż, niewielka ilość mięsa, które było bez smaku. Dziwne dodatki takie jak kiełki, sałatka z glonów, fasolka szparagowa czy szafran. Danie pozbawione smaku czy przypraw. Dawno nie jadłam tak jałowego posiłku. Zawód na całej linii. Na prawdę szkoda, bo miałam wysokie oczekiwania. 
Drugą opcją na którą się zdecydowałam się było KFC (38zł). Podane z twardym niedogotowanym ryżem z dziwnym dodatkiem jakim były kiełki. Po co? Nie wiem. Samego kurczaka było dużo, był on dość soczysty ale niestety panierka to była porażka. W niczym nie przypominała tradycyjnej wersji smażonego kurczaka. Moim zdaniem 77 zł wyrzucone w błoto. Jedzenie było słabe, nie najadła się. Żałuje wyboru a mogłam iść do punktu obok, gdzie serwowali na serio przepyszne burgery z kimchi.
Zdecydowałam zamówić się coś do picia z Coffee Bar. Pierwotnie planowałam wypić bubble tea z brokatem, ale niespodziewanie się skończyła. Kolejny mini zawód. Jak mieć pecha to na całego. Dlatego wybór padł na lemoniadę arbuzową (14zł), która była smaczna ale bardzo, bardzo słodka. Plus za kawałki arbuza. 

Był ktoś z Was ostatnio na tego typu wydarzeniu? Jak wypadło u Was jedzenie?
ClaudiaMorningstar

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka