Strony

poniedziałek, 29 listopada 2021

Okashi, czyli nowo otwarty azjatycki market na wrocławskim rynku

Uwielbiam Wrocław zimą. Przepięknie przyozdobiony światełkami rynek ma swój urok. W otoczeniu zabytkowych uliczek trzy tygodnie temu otworzył się nowy azjatycki sklep Okashi importujący swoje produkty Koreii, Chin oraz Japonii.
Sklep jest bardzo mały, ale przestrzeń jest bardzo dobrze zagospodarowana. Chociaż przyznaję, że jest dość ciasno między regałami. Podoba mi się, że są one drewniane, przez to wnętrze nie wygląda tak surowo. Wchodząc do lokalu zastajemy dania instant różnorodnych marek. Znajdziemy tutaj mój ulubiony Shin Ramyun czy Jjajangmen od Paldo.
Następnie są różne słone przekąski takie ryżowe krakersy czy chrupki kukurydziane w kilku wersjach smakowych. Te bardziej znane (cebulowe krążki czy z posypką krewetkową).
Wybór kolorowych napoi jest imponujący. Jeśli będziecie spragnieni skuście się na zieloną herbatę lub puszkę Welchs. Tylko pamiętajcie o jej wstrząśnięciu ze względu na galaretowatą formę. Kusiły mnie gazowane napoje sygnowane Pokemon, ale cena 16 zł za 330ml skutecznie odstraszyła.
Następnie kawy oraz herbaty w saszetkach oraz mochi, których wybór smakowych jest dość duży. Truskawkowe czy o smaku matchy to klasyki ale wersję bananową widzę po raz pierwszy.
Pocky to coś co polecam każdemu smakoszowi. Długie paluszki obtoczone słodką polewą. Klasyczne czy truskawkowe to moje ulubione. Oprócz artykułów spożywczych kupimy bento, pałeczki w zestawie czy bambusowy parnik.
I na koniec podstawowe produkty spożywcze, ukryte w głębi sklepu. Ryż, makaron, olej, czy pasta z chili to podstawy w kuchni koreańskiej.
Czynny od poniedziałku do soboty. Mają także sklep internetowy oferujący dostawę do domu lub do sklepu. Plus za lokalizację. Minus za ceny. Są wyższe niż w innych marketach. Miła obsługa. Asortyment podstawowy. Jeśli zabraknie Wam czegoś popularnego do obiadu to zapewne to tutaj kupicie, ale nie ma porównania do krakowskiego Asia Deli czy katowickiego K-shop.
ClaudiaMorningstar

poniedziałek, 22 listopada 2021

Co kupiłam będąc w Xanxin Supermarket?

Ostatnia wizyta w Stolicy była udana. Spędziłam czas z przyjaciółką, zjadłam przepyszne banh mi oraz krojone plastry wołowiny a także zrobiłam zakupy w chińskim hipermarkecie. Nie byłabym sobą, gdybym nie przywiozła kilku słodkości do przetestowania. 
O moon cake pisałam cały obszerny post, więc powtórzę pokrótce. Mimo że to był produkt paczkowany, wyprodukowany wcześniej to na serio mi smakowały. Nadzienie dostępne w 3 smakach przyjemni słodkie. Mi najbardziej smakowała opcja z orzechowych pestek. Ciasto delikatne, nieco kruche w smaku. Koszt niewysoki: 15 zł za ciasteczko, a przy zakupie 4 są one pakowanie w śliczny metalowy box. Spójrzcie na ten design z piwoniami.
Skoro było coś do jedzenia to również musiało być coś do picia. Wybór padł na czarną cytrynową herbatę od Master Kung. Produkt chiński. Przyznam się szczerze, że nie miałam napojów tej marki. Wypada dużo lepiej od popularnego Litopna czy Nestea. Ma łagodniejszy smak, nie czuć dużej ilości chemii i jest delikatnie słodka. Gasi pragnienie. Koszt: 3zł/500ml.
Kolejną przekąską były truskawkowe chrupki marki Oishi. Konstrukcją przypominające Flipsy, ale te smakołyki były delikatniejsze i dużo mniejsze. Truskawkowa polewa była fenomenalna. Delikatna, słodka i co najważniejsze nie miała chemicznego posmaku, który często towarzyszy tego typu produktom. I spójrzcie na opakowanie. Czy nie jest przeurocze? Cena: 7zł/40g.
I kolejne chrupki od Oishi tylko tym razem w wersji melonowej. Struktura identyczna jak w poprzedniej wersji. Tylko różniła się polewą. Była również smaczna, delikatna w smaku i słodka. Dobrze komponowała się w chrupkami. Nie było jej ani za dużo ani za mało. I również  w tym przypadku spójrzcie na opakowanie. Uwielbiam jak firma dba o szczegóły. Cena: 7zł/40g.
I na koniec skusiłam na zestaw do bubble tea, które można przygotować w domu. Ile ja się namęczyłam aby ogarnąć sposób przygotowania. Zupełnie nie znam chińskiego, a napisów w języku polskim bądź angielskim nie było. Ale od czego jest internet. W końcu znalazłam tłumaczenie na angielski. W skład paczki wchodzi: mleko w proszku, czerwona fasola, kakao i słomka. Podoba mi się to, że nie potrzeba dodatkowych kubków czy innych elementów, a napój można przygotować gdziekolwiek z dostępem do ciepłej wody. W smaku delikatne, słodkie. Smaczne, chociaż ja osobiście wolę bubble tea na zimno. Bardzo łatwy do przygotowania.Fajny produkt to wypróbowania jako ciekawostka albo dla fanów herbat na ciepło. Cena: 8zł/zestaw.

Macie takie sklepy w okolicy? Który jest Waszym ulubieńcem?
ClaudiaMorningstar

poniedziałek, 8 listopada 2021

Moon cake, czyli słodycze na Święto Środka Jesieni

W zeszłym roku testowałam moon cake produkcji wietnamskiej. W tym roku spróbowałam ich chińskich odpowiedników. Ponownie są one gotowe, ponieważ gdy pojechałam po nie do Warszawy to okazało się, że kawiarnia tymczasowo jest zamknięta. No cóż w przyszłym roku spróbuję ponownie zjeść te świeżo zrobione. W końcu do trzech razy sztuka. W tym roku kupiłam je w Wanxin Supermarket, który oferował te słodycze w kilku wersjach smakowych. Oczywiście w moim koszyku wylądowały wszystkie odmiany dostępne w sklepie. Cena nie była wysoka, bo za porcję zapłacimy 15 zł. 
Jak widzicie poszczególne smaki nie różnią się zdobieniem ciasteczka, są identyczne zewnątrz. Rozróżnicie je jedynie po wyglądzie wewnętrznym oraz smaku.
Przy zakupie 4 sztuk nasze ciasteczka zostają zapakowane w metalową puszkę z wzorem piwonii, które zawsze kojarzą mi się z zakazanym miastem. Jak to w haremie przywileje zależały od pozycji. Jeśli byłaś cesarzową to mogłaś mieć na ubraniu różę a jak konkubiną to piwonię. Bardzo lubię taką sztukaterię. W pudełku każdy moon cake odpowiednio był chroniony przed stwardnieniem, dodatkowo dołączone były plastikowe widelczyki i nożyki jeśli chcieliśmy podkroić je na cząstki.
Wuren Mooncake wersja, która zdecydowanie trafia w starsze pokolenie. Mimo że do niego nie należę to bardzo za nimi przepadam. Farsz wykonany jest z różnych pestek, ziaren i orzechów takich jak np. migdały bądź orzechy włoskie. Delikatnie słodki, przyjemnie ciągnący się.
Wersja z czerwoną fasolą to klasyk. Również smaczny. Przyjemnie miękki oraz zbity. Dobrze przygotowany, więc nie znajdowały mi się żadne grudki. Nie zapychał, a słodycz nie dominowała nad smakiem.
I ostatnia wersja. Przyznam się szczerze, że miałam niemały problem z rozszyfrowaniem smaku. Nie znam chińskiego, a oznaczeń angielskich nie było. Z pomocą przyszedł mi niezastąpiony wujek google. Metodą prób i błędów wywnioskowałam, że to ciasteczko faszerowane jest pastą z nasion lotosów. Samą roślinę uwielbiam w wersji z mięsem, więc nic dziwnego że na słodko również mi smakowała. Wnętrze miało identyczną strukturę co wersja z czerwoną fasolą. Różniło się smakiem. Było słodsze i bardziej wyraziste w smaku.

Jedliście kiedyś moon cake?
ClaudiaMorningstar

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka