Nad polskie morze trafiłam przypadkiem. Nie byłam tam z kilkanaście lat, ale gdy dowiedziałam się, że Lindsey Stirling organizuje tam koncert to wiedziałam, że muszę tam pojechać. Po poszukaniu w miarę taniego noclegu (ceny w Sopocie są zabójcze) postanowiłam znaleźć kilka miejsc na posiłki. I tak trafiłam na śniadanie do White Marlin, na deser do Projekt Cafe, rybę do Całego Gawła a na ramen postawiłam się wybrać do Yatta Sushi, którzy specjalizują się w japońskiej kuchni fusion. Małego uwaga ten lokal nie należy do tego samego właściciela co Yatta w Warszawie, jest to przypadkowa zbieżność nazw.
Na początek zamówiłam shio ramem (52zł). Wydaje mi się, że jest to mój pierwszy shio. Zwykle zamawiam tantanmen ale zaciekawiły mnie dodatki do tej pozycji. Nie zawiodłam się, całość prezentowała się fenomenalnie. Kulka krabowa fenomenalna, tak samo jak soczyste krewetki w panko. Wyjątkowo dobry makaron i wyrazisty nieco cytrusowy wywar (za sprawą opalanej limonki). Dobrze podane marynowane jajko z płynnym środkiem. Nie lubię ich na twardo w wywarze.
Nieco gorzej wypadły gyoza gyuniku (36zł/5szt). Ciastu nie mam nic do zarzucenie, było takie jakie powinno być, pierogi zostały także dobrze przyrumienione. Niestety farsz nie wypada tak kolorowo, był suchy i jałowy w smaku, co utrudniało cieszeniem się posiłkiem. A szkoda, bo wizualnie prezentują się nieźle.
Kolejną pozycją, którą zamówiłam było sushi. Jestem wielką fanką rolek z gatunku tych nowoczesnych, nietradycyjnych z niecodziennymi dodatkami. W Japonii jestem pewna, że takich wynalazków nie zjecie ale mam do nich wielką słabość. Uwielbiam połączenie ryżu, tempury i owoców. Datemak ebi panko (32zł) był idealną pozycją dla mnie. Krewetki podobnie jak w ramenie były soczyste i chrupiące, ryż idealny a połączenie z słodkim melonem, granatem i tamago bardzo udane. Wszystkie składniki doskonale się dopełniały.
A na zwieńczenie posiłku deser- hokokeki (31zł) czyli przepyszne czekoladowe ciasto z płynnym środkiem podane na ciepło. Słodycz lava cake doskonale przełamana kwaśnym malinowym sorbetem i wiśniami. Kropką nad "i" stała się chrupka posypka.
Wnętrze surowe, utrzymane w ciemnych barwach. Króluję brąz oraz szmaragdowa zieleń a na ścianach drewno. Można usiąść zarówno przy barze jak i przy tradycyjnych stolikach z krzesłami bądź fotelem.
Na uwagę zasługuje także sufit. Dawno nie widziałam takiego rozwiązania, nadaje dodatkowej głębi całemu pomieszczeniu mimo tego że restauracja nie należy do największych. Lokal jest przystosowany do osób niepełnosprawnych posiada na prawdę dużą łazienkę. Miejsce przyjazne psom, każdy czworonóg dostanie własną miseczkę z wodą. Można rezerwować stolik, ale i bez tego Was ugoszczą. Jest to jedna z lepszym obsług kelnerskich z których miałam okazje korzystać od lat. Byli mili, zwracali na Ciebie uwagę, znali kartę i potrafili pomóc wyborze. Chciałabym więcej takich miejsc, ponieważ często ekipa jest co najwyżej akceptowalna. W tym przypadku czułam się jak mile widziany gość, a nikt nie pracował jak za karę. Za całą kolacje zapłaciłam 151 zł co jak na Sopot wydaje się całkiem normalną kwotą, ponieważ ceny w tym nadmorskim miasteczku nie należą do najniższych. Jeśli kiedyś będę w okolicy to z miłą chęcią spróbuję czegoś innego.
ClaudiaMorningstar